Kacper Knochowski – Pierwsze wyniki midterm elections w USA w 2022 roku

Wybory śródokresowe (midterm elections) w Stanach Zjednoczonych to wybory powszechne, które odbywają się w połowie czteroletniej kadencji prezydenta. Za dzień wyborów uważa się pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada (jest to amerykańska tradycja). Wówczas odbywają się wybory na dwa stanowiska w Kongresie (do Senatu i Izby Reprezentantów) oraz na gubernatora stanowego. Jest to wręcz tradycja, że obecnie urzędujący prezydent, który przez dwa lata swojej kadencji miał wsparcie dwóch izb Kongresu, traci je podczas tych wyborów. Tak było np. podczas wyborów w 2006 roku, kiedy to po wyborach prezydenckich z 2004 roku, George W. Bush i cała Partia Republikańska stracili kontrolę nad Senatem i Izbą Reprezentantów. Tak samo miało być również w tym roku …

Kacper Knochowski

Początki kampanii wyborczej

Za początek tejże kampanii wyborczej uważa się okres wakacyjny. Już wtedy wielu znawców i ekspertów od polityki wewnętrznej w Stanach Zjednoczonych uważało, że Partia Demokratyczna nie zdoła utrzymać większości w obu izbach. Ogromny globalny kryzys, który również dotyka obywateli amerykańskich, był wiodącym tematem, podejmowanym praktycznie w każdej debacie publicznej. Około 8-procentowa inflacja i stopy procentowe na poziomie 4% znacznie utrudniają niektórym grupom społecznym „make ends meet”.

Brak zgodności wśród członków Fed na temat dalszego wzrostu stóp procentowych także znacznie utrudnia planowanie najbliższej przyszłości. Co ciekawe i może się dla Europejczyków wydawać niezrozumiałe to fakt, że w kampanii wyborczej temat polityki międzynarodowej prawie że nie zaistniał. Owszem, co jakiś czas można było usłyszeć głosy z jednej i drugiej strony mówiące jakieś proste frazesy o pomocy lub zaprzestaniu wspierania Ukrainy, lecz Amerykanów raczej interesowała sytuacja „tu i teraz”. Według metodologii rozróżnienia grup wyborców wg Bruce’a Newmana, najwięcej w tych wyborach wzięło udział tzw. wyborców „sytuacyjnych”, czyli tych, którzy zwracają uwagę na bieżące wydarzenia.

Liderzy partii politycznych

Omawiając midterm elections w USA nie sposób nie wspomnieć tu o liderach partyjnych: Joe Bidenie i Donaldzie Trumpie. Pierwszy z nich prężnie zaangażował się w tę kampanię. Podróżował po wielu stanach i starał się przekonać ludzi do swoich przekonań. Mówił on m.in. o tym, że w dalszym ciągu trzeba wspierać Ukrainę w walce z Federacją Rosyjską. Ten aspekt polityki zagranicznej USA był używany przez Demokratów na początku kampanii wyborczej, jednakże nie przyniósł on założonych skutków i musieli oni zmienić temat debaty publicznej.

Specjaliści od PR-u politycznego Partii Demokratycznej postawili na aspekt polityki społecznej, która według nich powinna być filarem w dobie tak trudnego kryzysu. Nie sposób nie wspomnieć o tym, że wiele razy w historii USA, podczas gdy widmo kryzysu zaglądało obywatelom Nowego Świata do portfeli, wówczas byli bardziej skłonni na głosowanie na Partię Demokratyczną. Tak np. było w dobie Wielkiego Kryzysu z dwudziestolecia międzywojennego, kiedy to prezydentem został Franklin Delano Roosevelt.

Analizując zaś postawę drugiego z liderów podczas kampanii, trudno nie oprzeć się wrażeniu, jak twardy elektorat posiada on wśród zwolenników Partii Republikańskiej. Wielu kandydatów zostało wręcz indywidualnie wybranych przez Donalda Trumpa. On również, tak samo jak Joe Biden, podróżował po wielu stanach, ażeby wspierać swoich kandydatów i głosić teorie o rzekomo „sfałszowanych wyborach”.

Midterm elections były również dla lidera Partii Republikańskiej sprawdzianem jego potencjalnego poparcia w nadchodzących wyborach prezydenckich. W połowie listopada (trudno jest sprecyzować dokładną datę, ponieważ za każdym razem D. Trump podaje inną), ma on ogłosić „bardzo ważną rzecz”. Eksperci od tematyki Stanów Zjednoczonych są w tej kwestii jednogłośni – chce on ogłosić swoją kandydaturę. Jednak w sprawie kandydatury D.Trumpa nie ma w partii jednomyślności.

Były wiceprezydent USA, Mike Pence, zapytany o to, czy zagłosowałby na Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w 2024 roku, odpowiedział: „Well, there might be somebody else I’d prefere more”. Tą osobą, którą możliwe, że bardziej preferowałby były wiceprezydent, jest Ron DeSantis, który w tych wyborach został wybrany na gubernatora Florydy. Jest on także uważany za mniej kontrowersyjnego i bardziej skłonnego do kompromisu, czego wyrazem było spotkanie z prezydentem Joe Bidenem, który przyleciał na Florydę po tym, jak huragn Ian spowodował wiele zniszczeń na półwyspie.

Czy republikanie zdominują Kongres?

Podczas tejże kampanii wyborczej media tworzyły otoczkę, że Kongres w USA zaleje „czerwona fala”. Chodziło tu oczywiście o to, że Partia Republikańska z kretesem zdobędzie obie izby, a może nawet i 60 miejsc w Senacie. Już dziś wiadomo, że tak się nie stało, a wiele sondaży po prostu się myliło. W takich stanach jak Kalifornia, Maryland, Nowy Jork, Karolina Południowa, Oklahoma czy też Kansas kampania nie była tak emocjonująca, ponieważ te stany są stricte związane z poszczególnymi partiami (3 pierwsze wyżej wymienione z Partią Demokratyczną, a 3 kolejne z Partią Republikańską).

Dość dużym zainteresowaniem cieszyły się „midtermsy” w stanie Pensylwania. Do wyścigu o fotel Senatora stanęli tam John Fetterman (Partia Demokratyczna) i Mahmet Oz (Partia Republikańska). Jednym z wiodących tematów tejże kampanii była kwestia tego, czy kandydat Demokratów jest zdolny do pełnienia funkcji, ponieważ jeszcze w tym roku przeszedł udar. Nawet podczas debaty ze swoim kontrkandydatem musiał mieć wyświetlane pytania na monitorze, co także skłaniało wyborców do głębszej refleksji. Wygrał on jednak wybory, pokonując swojego kontrkandydata stosunkiem głosów 50,7%-46,9%.

Kolejne, bardzo trudne pojedynki, obie partie stoczyły w stanach: Arizona, Georgia, Nevada i Wisconsin. W pierwszym ze stanów głównymi kandydatami o fotel Senatora byli: Mark Kelly (Partia Demokratyczna) i Blake Masters (Partia Republikańska). Choć Republikanie byli bardzo blisko zdobycia tego miejsca, to jednakże po przeliczeniu głosów z 88% komisji, przegrywają stosunkiem głosów 51,8%-46,1%. W Georgii także sytuacja była bardzo napięta. Trudne debaty pomiędzy kandydatami oby partii sprawiły, że odbędzie się w tym stanie druga tura wyborów.

Nadmieniając jeszcze należy wspomnieć, że wezmą w niej udział Raphael Warnock (Partia Demokratyczna), który uzyskał 49,4% głosów i Herschel Walker (Partia Republikańska), z 48,5% głosów. W wyścigu o funkcję senatora z Nevady walczyli Adam Laxalt (Partia Republikańska) i Catherine Cortez Masto (Partia Demokratyczna). Po przeliczeniu głosów z około 98% komisji wyborczych, pierwszy z kandydatów uzyskał 48,1%, zaś kandydatka Demokratów – 48,8%. W stanie Wisconsin sytuacja również była napięta do samego końca, jednakże kandydat Republikanów, Ron Johnson, pokonał swojego kontrkandydata z Partii Demokratycznej stosunkiem głosów 50,5% do 49,5%.

Wybory do Senatu

Wybory do Izby Reprezentantów zaś miały bardzo podobny przebieg jak wybory do Senatu. Ogromna polaryzacja społeczna sprawiła, że brakowało w nich merytorycznej dyskusji. Co dla Polaków może być ciekawe to fakt, że w 9 okręgu wyborczym w Ohio, kandydowało dwóch przedstawicieli Polonii – Marcy Kaptur (Partia Demokratyczna) i J. R. Majewski (Partia Republikańska). Pierwsza z kandydatów jest już doświadczonym kongresmanem w USA, ponieważ zasiada w Izbie Reprezentantów od 3 stycznia 1983 roku. Jest ona znana z tego, że otwarcie reprezentuje sprawy polskie w Kongresie, np. założyła Grupę Roboczą ds. Polski oraz prowadziła działania na rzecz ujawnienia dokumentów katyńskich z archiwów amerykańskich.

Kandydat Republikanów zaś jest znany z tego, że został wypromowany w tej kampanii przez Donalda Trumpa, którego jest ogromnym zwolennikiem. Podczas elekcji w 2020 roku opowiadał się za ówczesnym prezydentem i powielał jego hasła mówiące o sfałszowaniu wyborów. Teraz również postawił na taką retorykę, która nie przyniosła mu założonych skutków. Kandydatka Demokratów wygrała stosunkiem głosów 56,5%-43,5%.

O czym także należy wspomnieć, analizując wyniki wyborów w USA, to charakterystyka głosów w miastach i na wsiach. Od pewnego czasu standardem jest głosowanie: w miastach na Partię Demokratyczną, a poza miastami na Partię Republikańską. Nie jest to również wyjątek w stanach stricte demokratycznych, czy też republikańskich. Za przykład można tu uznać stany Arkansas i Illinois.

W pierwszym z nich startowali kandydaci z obu głównych partii. Stan ten głosował w większości za Johnem Boozmanem (Partia Republikańska), który pokonał swoją kontrkandydatkę Natalie James (Partia Demokratyczna) stosunkiem głosów 65,8%-31%. Jednakże w stolicy tego stanu, Little Rock, to kandydatka Demokratów zdobyła większość głosów. Analogiczna sytuacja ma miejsce w stanie Illinois, gdzie kandydatka Demokratów, Tammy Duckworth, pokonała Republikankę Kathy Salvi stosunkiem głosów 55,8%-42,5%. Tu także w stolicy stanu, Chicago, wygrali Demokraci, jednakże na peryferiach górowali Republikanie.

Wyniki wyborów w USA do Senatu są następujące: podział miejsc najprawdopodobniej pozostanie taki jak obecnie, czyli 50:50, z decydującym głosem wiceprezydenta USA albo Demokraci będą mieli nieznaczną przewagę (49:51). Izba Reprezentantów zaś przejdzie pod władanie Partii Republikańskiej.

Polityka zagraniczna USA po zmianie władzy

Zmiana u sterów władzy będzie miała oczywiście wpływ na politykę zagraniczną. W mediach pojawiają się różnego rodzaju teorie, że Partia Republikańska będzie chciała np. wstrzymać pomoc udzielaną przez Stany Zjednoczone Ukrainie, która jest pogrążona w wojnie z Federacją Rosyjską. W mojej opinii takie tezy są nad wyraz nietrafione, ponieważ tak jak w Partii Demokratycznej, tak w Partii Republikańskiej są ruchy, które chciałyby wstrzymać owe transze pomocowe, jednakże nie zdobyły one nigdy tak znacznego poparcia, żeby wywrzeć realny wpływ na amerykańską politykę.

Należy zwrócić uwagę na to, że w Stanach Zjednoczonych istnieje pewnego rodzaju ponadpartyjna racja stanu, której obie partie się trzymają. Może zmienić się sposób udzielanej pomocy Ukrainie, np. poprzez naciski na Kijów skłaniające do ustępstw wobec Moskwy. Taki ruch, w sytuacji, w której Republikanie znajdą się u sterów władzy, będzie nieunikniony, ponieważ zapewne będą oni chcieli zachować więcej funduszy na ustabilizowanie sytuacji wewnętrznej w kraju.

Analizując podejście Partii Republikańskiej i jej liderów do kwestii Chin, nie będzie ono znacznie odbiegało od tego, które reprezentują Demokraci. Zmiana może polegać na tym, że jeszcze głębiej będą oni chcieli wejść w konflikt z Pekinem, do którego nie była skłonna obecna administracja (choć Chips Act osiąga już niektóre założone skutki).

Kwestia Tajwanu także jest tematem stricte ponadpartyjnym, czego wyrazem może być cisza w Republikańskich mediach podczas wizyty Spikera Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi, na wyspie. Obecnie w amerykańskiej „osi zła” znajdują się dwa mocarstwa: Chiny i Rosja. Choć Rosja nie stanowi obecnie dla Amerykanów żadnego bezpośredniego zagrożenia (zaś dla ich sojuszników już owszem), to Chiny mogą wykorzystać potencjał Rosji i dążyć do jej neokolonizacji. Choć eksperci nie są zgodni w kwestii bezpośredniego przerzucenia łańcucha dostaw surowców z Europy do Azji (brak gęstej infrastruktury), to z pewnością Pekin będzie chciał stać się jedyną alternatywą dla Moskwy.

Ulec zmianie moze zaś stosunek do Unii Europejskiej i niektórych państw wchodzących w jej skład. Było to widoczne za czasów prezydentury Donalda Trumpa, który to jawnie opowiadał się przeciwko Wspólnocie i zarzucał jej brak sprawczości. Uwagi te tyczyły się głównie państw Europy Zachodniej, które m.in. nie chciały przeznaczać 2% PKB na swoje zbrojenia (czego wymagają ustalenia w ramach NATO). Zaś państwa Europy Środkowo-Wschodniej były dla Republikanów pewnego rodzaju alternatywą dla UE i tak też może być obecnie. Inicjatywa Trójmorza, którą jawnie wspierał prezydent D. Trump, może znowu odżyć, choć rodzi się pytanie, czy Partia Republikańska nie pójdzie bardziej w kierunku chwilowego izolacjonizmu i nie skupi się bardziej na kwestiach wewnętrznych, ponieważ tak jak powyżej zostało wykazane, Amerykanie, podczas kampanii wyborczej, znacznie bardziej interesowali się kwestiami wewnętrznymi niżeli zagranicznymi.

Podsumowanie

Początkowe zapowiedzi midterm elections w USA miały przynieść znaczne zmiany w amerykańskiej administracji, jednakże nic na to nie wskazuje. Tzw. „czerwona fala” nie zmaterializowała się, a wpływ Donalda Trumpa co prawda pozostał duży, choć jak można było zauważyć, nie totalny. Wydaje się, że nie były to wybory przełomowe w kwestii polityki zagranicznej, ponieważ żaden z liderów partyjnych nie głosił poglądów skrajnie izolacjonistycznych czy kompletnie wywracających obecnie istniejący ład międzynarodowy. Polityka międzynarodowa była tematem dodatkowym, z którego można było (choć nie w każdym przypadku) zdobyć kilka procent głosów. Większą rolę odgrywały kwestie wewnętrzne, takie jak inflacja i recesja w USA. Reasumując, nie wydaje się, że dojdzie do znacznych zmian w polityce zagranicznej Waszyngtonu, bacząc również na to, że jest to system prezydencki, w którym to główną rolę odgrywa w dalszym ciągu Demokrata Joe Biden. Republikanie z Kongresu teraz będą mogli mu jednakże znacznie utrudniać sprawowanie funkcji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *